Nie jest ich za to tak wiele, jak zdarzało się w ubiegłych latach. W tym roku emitenci zdecydowali się na przeprowadzenie 11 tzw. małych emisji publicznych.
Wspólną cechą tych ofert jest szeroka dystrybucja. W przypadku tego typu emisji oferujący mogą zbierać zapisy od szerokiego grona nabywców, reklamować emisję w mediach i na własnych stronach internetowych, dokumenty zaś emisyjne nie muszą zostać zatwierdzone przez Komisję Nadzoru Finansowego.
Ceną za te przywileje jest rozmiar emisji – nie może być on większy niż równowartość 5 mln euro w przypadku jednej lub nawet kilku emisji przeprowadzonych w terminie 12 miesięcy.
Zmiany w prawie
W ubiegłych latach obowiązywał o połowę niższy limit. Ale zmieniło się także jednak coś innego. Dawniej emitenci mogli samodzielnie przyjmować zapisy i prowadzić ewidencję. Od jesieni w przyjmowaniu zapisów musi pośredniczyć firma inwestycyjna.
Bardzo ważne jest także zobowiązanie emitentów do wprowadzenia emisji do obrotu na Catalyst. Bez takiego zobowiązania nominalna wartość jednej obligacji nie mogłaby być niższa od równowartości 40 tys. euro, zatem w domyśle liczba chętnych inwestorów byłaby bez porównania niższa.
Wszystkie te zmiany razem przyczyniły się do rzeczywistych zmian rynkowych. Pierwszą z nich było ograniczenie roli małych domów maklerskich w organizowaniu emisji wartych po kilka milionów złotych. Wszystkie domy maklerskie, które parały się taką działalnością, straciły licencje na oferowanie papierów wartościowych.
Naturalnie nie dlatego, że specjalizowały się w małych (za to bardzo drogich dla emitentów) emisjach. Komisja dopatrzyła się nieprawidłowości w oferowaniu, a odwołania domów maklerskich nie przyniosły zmiany decyzji.
Inwestorzy z rynku wtórnego
Inwestorzy z rynku wtórnego lubią obligacje pochodzące z małych emisji publicznych. Takie papieru oferują wszak bardzo często kupony wyższe od rynkowej średniej, a udział szerokiego grona inwestorów w zapisach przekłada się później na płynność handlu na rynku wtórnym.
Oczywiście nigdy nie jest ona naprawdę wysoka. Emitenci przestali również przeprowadzać oferty samodzielnie, a zdarzały się wśród nich warte 2 mln zł, w których zapisy przyjmowano przez półtora miesiąca.
Jeszcze w ub.r. BVT zbierało zapisy w emisji na 1,25 mln zł, a Prosper Dom Maklerski prowadził ofertę na rzecz Domy Garwolin wartą 4 mln zł (i 12,5 proc. odsetek rocznie, co odpowiadało wówczas 5,5 pkt proc. ponad WIBOR).
Potencjał małych emisji publicznych
Oczywiście, skoro w ubiegłych latach do inwestorów trafiały propozycje o znacznie skromniejszych rozmiarach, nie będzie zaskoczeniem informacja, że w ujęciu wartościowym bieżący rok, chociaż mija dopiero jego pierwsza połowa, nie ma sobie równych w historii.
Wartość emisji (z uwzględnieniem trzech emisji nominowanych w euro) podliczylismy na 197,2 mln zł, a wartość zebranych zapisów na minimum 277 mln zł.
Chociaż chodzi o emisje publiczne, dostępne szeroko, nie w każdym przypadku szczegółowe wyniki wartości zapisów zostały opublikowane.
Pełna pula
Wszystkie tegoroczne małe emisje publiczne zakończyły się przyznaniem pełnej puli oferowanych papierów, a w niektórych wypadkach wartość oferty była nawet podnoszona.
Czasem, jak w przypadku emisji GPM Vindexus, sukces oferty był wręcz spektakularny (mówimy o firmie, która wcześniej finansowała się emisjami praktycznie niedostępnymi dla indywidualnych inwestorów i która zniknęła z Catalyst trzy lata wcześniej).
Trudno się jednak temu dziwić. To nie są już emisje spólek, o których nawet niedzielni uczestnicy rynku kapitałowego nie słyszeli nigdy wcześniej, ale z reguły firm o przynajmniej kilkuletniej historii na Catalyst lub z silnymi bilansami i wiarygodnymi akcjonariuszami.
- A oferowane kupony przewyższają odsetki oferowane w „regularnych” emisjach publicznych przeprowadzanych na podstawie prospektów emisyjnych.
Bywa, że są to te same spółki – Kredyt Inkaso i PragmaGo oferują przecież regularnie obligacje na bazie prospektów (ale nie mogły zrobić emisji w euro), Cavatina już do prospektowej emisji wróciła.
Zatem ryzyko kredytowe także jest bardzo podobne lub nawet takie samo, jak w emisjach prospektowych.
Dla niektórych emitentów możliwość pozyskania nieco ponad 20 mln zł z jednorazowej emisji i utrzymania w ten sposób kontaktu z rynkiem (lub wręcz zgromadzenia zainteresowania, które można wykorzystać w najbliższej emisji „prywatnej”) jest wystarczająco dobrym powodem, żeby z nich korzystać.
Emitentów zainteresowanych takimi ofertami może być więcej niż tych, którzy składają prospekty. Jednocześnie inwestorom może być trudno zaplanować miejsce w portfelach dla tego typu ofert, ponieważ pojawiają się one niezapowiedzianie.
W gruncie rzeczy jedynym hamulcem dla tego typu ofert jest czas od ostatniej emisji memorandowej. Z kolei potrzeby emitentów może wyznaczać zarówno wymagający wsparcia biznes operacyjny, jak i terminy zapadalności.
Po bardzo udanym I połroczu równie dobrze mogą nadejść miesiące flauty.