Oto i taka przykrość. Nie ukrywam, że jako symetrysta mam pewną satysfakcję, ale teraz zupełnie niesymetrycznie stanę po ich stronie.
Rząd płaci im łapówki (nazywane dotacjami lub ulgami) za inwestowanie w Polsce. Tymi inwestycjami rząd się chwali przed wyborcami nie wspominając, że na te dotacje musi zabrać podatki wyborcom. Bo przecież. Z zasady nie płacą przecież, bo nie osiągają dochodów. Ciągle inwestują i mają straty. A potem te straty pokrywają. No i mają koszty duże.
Muszą tak zwane „royalties” płacić swoim właścicielom. Podatku 1,5 proc. od przychodów uzyskiwanych w Polsce – co postuluję od 25 lat – płacić nie mogą. Bo przez te „royalties” mają przecież niskie marże. A poza tym doradcy podatkowi (tak się akurat składa, że specjalizujący się w cenach transferowych), pracujący dla tych korporacji, by go im łatwo pomogli uniknąć.
Proponowałem challange: Z kolejnego uprzywilejowania big-techoów powinni się cieszyć wszyscy badacze nierówności i analitycy krytykujący różnych polskich „Januszy”. Nieefektywnych, oszukujących na podatkach, narzekających na zbyt wysokie składki ZUS, zatrudniających ludzi na czarno, którzy powinni pozamykać swe kulawe biznesiki (skoro ich nie stać – jak mówił Prezes Wszystkich Prezesów) i się pozatrudniąc w… korpo.
One co prawda nie płacą podatków, ale za to całkiem „legitnie” – zgodnie z przepisami, a nie jak jakiś „Janusz”. Z takim „Januszem” żaden minister czy ministra się nie spotka, bo to przecież obciach i może jeszcze powstać podejrzenia o korupcję – że pęczek marchewek przyniosą w łapówce.
Ale za to można się pochwalić, że w Palo Alto się było. Z możnymi tego świata rozmawiało. Jak uczynił właśnie jeden minister. Przecież taki ktoś pęczka marchewek nie przyniesie. Nieprawdaż?
Pomyślałem sobie, że? Bo to przecież oczywiste, że politycy wole mięć do czynienia z paroma korpo niż z czeredą „Januszy”. Bez względu na to, czy uprawiają marchewkę, czy zajmują dziennikarstwem.
A korpo potrafią się przecież odwdzięczyć. To i mogą promować to co chcą politycy i ograniczać to, czego oni nie chcą. Nadal w imię dobra tego społeczeństwa. Najzabawniejsze w tym wszystkim, że korpo – patentowe trolle, próbujący na nowo opatentować koło i walczyć o prawo własności intelektualnej – kradną własność intelektualną różnych twórców.
Owszem – internet pomógł złamać monopol tradycyjnych mediów na zakłamanie, szerzenie nieprawdy, kreowania swojej jedynie słusznej racji.
Sam tego kiedyś doświadczyłem, nie mówiąc już o niektórych kolegach czy klientach obsmarowanych przez różne autorytety medialne – a dokładniej kijka na siekiere.
Bo z tamtymi tradycyjnymi mediami to jakoś do sądu można było pójść i chociaż w sądach niezależni i niezawisli sędziowie potrafili wydawać zdumiewające wyroki, to czasami udawało się wygrać i po 10 latach procesu o jakiś artykuł na całej szpalcie na pierwszej stronie udawało się wyprocesować przeprosiny na 10 stronie w dziale ogłoszenie drobne, to jednak się czasami udawało.
To będziemy mogli pisać pozwy na „Berdyczów”. Problem jednak w tym, że.
Reklamodawcy płacą bowiem za to, że potencjalni klienci zobaczą ich reklamę i się dadzą na nią nabrać, przy okazji czytania lub oglądania czegoś, co ich interesuje, co powstało w innych mediach. I to absolutnie z wolnością gospodarczą nie ma nic wspólnego.
I jako, że procesy z tradycyjnymi mediami przeżyłem, a jestem człowiekiem empatyzującym, to.
I tak.
Aczkolwiek obawiam się, że rządowi łatwiej będzie „przywracać” praworządność w państwie, jak najpierw „przywróci” taką samą praworządność w mediach.