Od kilku dni krążę po Niemczech. Codziennie inne miasto i inny stadion. Mam coraz większe porównanie. Najlepiej bawili się Szkoci przed meczem otwarcia, ale urzekł mnie też patriotyzm Chorwatów i podobał mi się klimat przed meczem Polski z Holandią. Ale czegoś takiego, jak w Dortmundzie, na który najechali Gruzini i Turcy, jeszcze nie widziałem.
To dotychczas najmocniejszy kibicowsko mecz. Inny poziom emocji. Inny stopień wyczekiwania. Fanatyzm, znany z klubowej rzeczywistości. Do meczu przeszło cztery godzin, a można by pomyśleć, że zostało raptem kilkanaście minut. To już ten poziom pobudzenia, jakby za chwilę wszystko miało się zaczăć. Ale tego należało się spodziewać – na scenę wchodzi bowiem „ukryty gospodarz”.
W Niemczech mieszka na co dzień 1,54 mln osób z tureckim obywatelstwem, a niemal drugie tyle stanowią osoby tureckiego pochodzenia. Z kolei dla czteromilionowej Gruzji będzie to pierwszy występ na wielkim turnieju, odkąd w 1991 r. uzyskała niepodległość od , więc radość jest wielka. nadeszło akurat w trudnym społecznie i politycznie momencie, gdy rządząca krajem partia Gruzińskie Marzenie, mimo sprzeciwu i protestów obywateli, wprowadziła ustawę o agentach zagranicznych, bliźniaczą do tej, którą trzy lata wcześniej podpisano na Kremlu.
„Myślisz, że chcemy rozmawiać o polityce? Nie. Chcemy cieszyć się meczem” Marzyło się działaczom UEFA, żeby po rozpolitykowanym mundialu w Katarze, przyszedł turniej, który kompletnie zepchnie politykę w kąt. Naturalnie – tej polityki dotychczas było znacznie mniej. Nie ma nawet, czego porównywać. W Niemczech faktycznie to piłka i kibicowskie emocje są w centrum. Ale we wtorek do głosu doszli Gruzini. Z trudem, bo w Dortmundzie są w zdecydowanej mniejszości.
Dla nich mistrzostwa są platformą, by przypominać o swojej sprawie: społecznym dążeniu do bycia w Europie, spowalnianym przez kłaniające się Rosji władze. Wspomniana ustawa przewiduje, że osoby prawne, media i organizacje pozarządowe, które otrzymują 20 proc. budżetu z zagranicy, będą podlegały rejestracji i będą rozliczne z każdego wydatku oraz trafią do rejestru agentów obcego wpływu. Przeciwnicy tego prawa nie mają wątpliwości, że jest hamulcem zaciągnięty europejskim aspiracjom Gruzji.
Pod koniec roku Gruzja otrzymała oficjalny status państwa-kandydata do Unii Europejskiej. Możliwe, że proces wejścia do europejskiej wspólnoty zostanie przez to opóźniony lub całkowicie wstrzymany. Już w okolicach stadionu Borussii Dortmund, w tłumie gruzińskich słychać hasła wykorzystywane podczas kilkudziesięciotysięcznych protestów, które przetoczyły się przez Tibilisi w kwietniu i maju: „Tak dla Europy, nie dla Rosji”.
Nieco dłużej rozmawiam z Giorgim, na co dzień pracującym w Berlinie. – To dla nas bardzo ważny dzień. Jak święto narodowe. Nasza sytuacja jest skomplikowana, ale tutaj liczy się przede wszystkim piłka. Myślisz, że chcemy rozmawiać o polityce? Nie. Chcemy cieszyć się meczem. Naszym pierwszym w historii na mistrzostwach Europy. Chcielibyśmy zapomnieć o tej pieprzonej polityce!
Ale ludzie są źli, rozczarowani. Mamy pretensje do naszych władz. Jak najdalej od Rosji! – mówi. – Nie byłem w Tbilisi, gdy w marcu wywalczyliśmy awans. Żałuję. Bardzo chciałem pojechać, ale nie mogłem tego załatwić ot tak. Czułem, że awansujemy, bo ta drużyna wyraźnie się rozwinęła. Mamy świetnego selekcjonera Willy’ego Sagnola. Przyszedł z innego świata, grał w wielkich klubach, wygrał Ligę Mistrzów, jeździł z Francją na mundiale.
I spojrzał na nas trochę inaczej. Wprowadził więcej spokoju. Nasi piłkarze zawsze mieli gorące serca. Zawsze wyróżniała nas pasja w grze. Walka. A Sagnol trochę nas uspokoił. Mniej serca, więcej głowy. Efekt sam widzisz – wskazuje na stadion i kibiców dookoła.
– Wtedy, w marcu, gdy wygraliśmy w barażu z Grecją, nikt nie myślał o polityce. Nie było jej, zniknęła. Ludzie dali się porwać. Mój szwagier i brat byli w Tbilisi. Impreza trwała całą noc. przyjechali na główny plac kilka godzin po meczu. Cieszyli się razem z kibicami. I mam nadzieję, że dzisiaj będzie tak samo. Wtedy szwagier wróci do domu dopiero w południe następnego dnia – mówi ze śmiechem.
W Polsce nie ma tego problemu. Tureccy kibice muszą na chwilę porzucić klubowe sympatie Wcześniej, na schodach przed dworcem kolejowym ustawiają się dwie grupy kibiców. Gruzińska i turecka. Śpiewają i skandują. Byle głośniej i donioślej. Bez wchodzenia sobie w paradę.
Turcy mają dodatkową przewagę, bo wokół przejeżdża mnóstwo samochodów, które klaksonami wybijają charakterystyczny stadionowy rytm. Wszędzie mają tureckie flagi – na lusterkach, maskach, nawet na tylnej szybie, co najpewniej kwalifikowałoby się do wystawienia mandatu. Ale na Euro można więcej.
Na razie tureccy kibice stanowią zgrany chór, ale nie wiadomo, czy będzie tak również podczas meczu. To w Polsce i w większości krajów problem kompletnie nieznany, natomiast tureccy kibice są tak zżyci ze swoimi klubami, że trudno im się zjednoczyć pod jedną flagą.
Widzą piłkarzy grających w reprezentacyjnych koszulkach, ale wciąż pamiętają, w koszulkach jakich klubów grają na co dzień. Przykładowo – fanom Fenerbahce zdarza się gwizdać, gdy przy piłce jest zawodnik Galatasaray. I odwrotnie.
Część fanklubów ma tego dość, stąd ich wspólne oświadczenie wzywające, by podczas Euro porzucić klubowe sympatie. „Mamy taką bazę kibiców, że gdybyśmy grali w z Niemcami, zdegradowalibyśmy ich do roli gości. Jesteśmy jednak najbardziej zdezorganizowaną grupą kibiców na turnieju.
Prośba do wszystkich, którzy będą na meczu z Gruzją. Niech nikt nie nosi klubowych koszulek. Każdy powinien mieć koszulkę reprezentacyjną albo przynajmniej czerwony t-shirt. Gwiżdżemy tylko wtedy, gdy przeciwnik ma piłkę. Podnosimy naszą drużynę, gdy potrzebuje pomocy. Telefony w kieszeniach! Wyciągamy je tylko w przerwie. Pomalujmy Dortmund na czerwono!” – piszą w oświadczeniu, do którego dorzucają przerobione zdjęcie „Żółtej ściany”, czyli słynnej trybuny na stadionie w Dortmundzie, z której Borussię dopingują najbardziej zagorzali kibice.
Na zdjęciu jest cała czerwona, powiewają na niej flagi Turcji. Zamknięte strefy kibica. Policja apeluje do kibiców: „Zostańcie w domach” I Dortmund rzeczywiście jest czerwony. Tureccy kibice wynajęli autobusy z odkrytym dachem, mają cały muzyczny arsenał – od trąbek, po bębny.
Na głównym rynku zagonili policję do pracy, gdy odpalili materiały pirotechniczne. Zaplanowali też kilkunastotysięczny marsz przez centrum miasta. Policja prosi, by nie uczestniczyły w nim osoby, które nie mają biletów na mecz. Najlepiej, gdyby obejrzeli go w swoich domach i wynajętych hoteli.
Lokalne władze zamknęły bowiem strefy kibica z racji bardzo niekorzystnych prognoz pogody. W czasie meczu przez Dortmund mają przejść gwałtowne burze – z silnymi opadami deszczu, być może gradu i bardzo silnymi porywami wiatru. Mecz mogło w nich oglądać ponad 30 tys. kibiców.
Ze względów bezpieczeństwa policja nie chce dopuścić do sytuacji, w której te osoby znajdą się pod stadionem. Dziennikarz Deutche Welle zapytał o tę decyzję Dursuna, jednego z kibiców: „Szkoda. Pamiętam mecz Turcji ze Szwajcarią w 2008, kiedy też w fan zonie lało. I Turcja wtedy wygrała!”.