Aleksandra Olsza, Magdalena Grzybowska, Agnieszka Radwańska, Urszula Radwańska i Iga Świątek – aż tyle polskich tenisistek wygrywało juniorskie turnieje wielkoszlemowe. Natomiast polskiego tenisisty z takim sukcesem nie mieliśmy nigdy (finały przegrywali Marcin Gawron i Jerzy Janowicz) i wciąż nie mamy. Tomasz Berkieta był blisko – nie dał rady, ale i tak pięknie przedstawił się światu!
No dobrze, może Berkieta nie tyle się przedstawił, co się przypomniał. W 2023 roku był już przecież w półfinale juniorskiego Australian Open i w ćwierćfinale Wimbledonu. A pół roku temu na Australian Open było o nim bardzo głośno, gdy w jednym z meczów zaserwował piłkę z prędkością 233 km/h. Teraz w Paryżu on nadal serwował znakomicie – w finale regularnie bił w okolicach 220 km/h (najszybciej 225 km/h), ale teraz widzieliśmy, jak dużo dodał do swojego tenisa. Jak do siły dorzucił siłę mentalną. I mądrość. Siła już była.
A teraz Berkietę podrasowali fachowcy Od dwóch-trzech miesięcy Berkietę prowadzi Piotr Sierzputowski. Można powiedzieć, że to szlifierz diamentów. Trenerem Igi Świątek został, gdy była 15-latką. Z poziomu dziewczyny, która musi przebijać się do juniorskich turniejów wielkoszlemowych z kwalifikacji, zrobił z niej mistrzynię. I to szybko – w niecałe dwa lata, między 2016 a 2018 rokiem (wtedy wygrała Wimbledon dziewcząt). Za kolejne dwa lata już wygrywał z Igą seniorski Roland Garros.
Po ponad pięciu latach pracy z Sierzputowskim Świątek zamieniła go na Tomasza Wiktorowskiego. Natomiast dalej pracuje z Maciejem Ryszczukiem, specem od przygotowania fizycznego, którego do współpracy zaprosił Sierzputowski. Teraz Ryszczuk pomaga i Idze, i Tomkowi. Berkieta nagle dostał coś na kształt wielkiego podarunku od losu. Sierzputowski akurat ma przerwę w pracy z Shelby Rogers, bo ona leczy kontuzję i wróci do gry dopiero na amerykańską część sezonu.
To ona powiedziała trenerowi, żeby wykorzystał wolny czas i spróbował podjąć się kolejnego projektu. Może za jakiś czas ten projekt okaże się długofalowy – po zakończeniu kariery przez Shelby. Ale nawet jeśli nie, nawet jeśli to będzie współpraca tylko tymczasowa, powiedzmy, że w sumie półroczna, to przecież i tak Berkieta na niej potężnie skorzysta.
Trzy miesiące temu Tomek miał skręcone obie kostki. Ryszczuk wyprowadził go z kontuzji niczym filmowy Znachor. Po awansie do finału Roland Garros Berkieta w samych superlatywach mówił o robocie, jaką robi z Ryszczukiem. Zasługi Sierzputowskiego też podkreślał, opowiadając, jak przy nim dojrzewa, jak się uczy, że w meczowych nerwach musi sam porzucać czarnowidztwo i szukać konstruktywnych rozwiązań, żeby wychodzić z problemów.
Berkieta mówił nam też, ile daje mu nawet pojedynczy trening z Igą Świątek. Niespełna 18-letni chłopak chciał w trakcie niedawnych testów interwałowych przebić tempo wielkoszlemowej multimistrzyni i zapłacił za to wymiotami. Śmiał się, że nie wspomina tego dobrze, ale na poważnie mówił o tym wszystkim tak, że nie mamy żadnych wątpliwości – z całego serca chciałby to powtarzać, chciałby się uczyć od najlepszych, równać do nich.
Nie budujmy piramidy od szczytu
Kilka dni temu w świecie polskiego sportu głośno było o tym, że Miasto Kraków z Polskim Związkiem Tenisowym chciałoby zorganizować finały Billie Jean King Cup (to nieoficjalne drużynowe mistrzostwa świata kobiet). I że na to potrzebne byłyby dwa miliony euro od ministerstwa sportu.
Pewnie fajnie byłoby zrobić imprezę, na której gwiazdą byłaby Iga Świątek. Pewnie Iga ściągnęłaby na trybuny hali Tauron Arena komplet 15 tysięcy widzów. Ale może jednak sensowniej byłoby wydać te pieniądze na takich młodych chłopaków jak Berkieta i na takie młode dziewczyny, jak Monika Stankiewicz, która też grała w juniorskim Roland Garros?
My nie mamy w kraju tenisowego systemu. Mamy mało klubów, mało kortów, nie szkolimy następców Igi czy Huberta Hurkacza tak, jak powinniśmy w przecież w sumie nieźle rozwiniętym i dużym kraju. My nie mamy piramidy. I owszem, budowanie zainteresowanie dyscypliną jest częścią takiej piramidy, ale przecież nie jej fundamentem.
Świetnie by było, gdybyśmy zaczęli te fundamenty budować i na nich tę piramidę stawiać. Kiedy, jak nie teraz? Kiedy, jak nie po takim dniu, gdy problemem kibiców jest czy zdążą obejrzeć wielkoszlemowy finał Berkiety, zanim swój wielkoszlemowy finał zacznie Świątek? Zainteresowanie już jest. Liczone w milionach.
Teraz miliony trzeba dać na rozwój tych wszystkich dzieciaków, które się tenis pokochały.