Sam kibicuję prezesowi, ale obawiam się, że jego ewentualny start rozpocznie niespokojny okres dla instytutu. Obecna władza właściwie od lat ostrzy sobie zęby na IPN i tylko czeka na taki pretekst – słyszymy od jednego z pracowników tej instytucji.
Udział w kampanii prezydenckiej wiązałby się z wielomiesięczną nieobecnością Karola Nawrockiego jako szefa instytucji. Pytanie, czy — gdyby nie podał się do dymisji — nie stanowiłoby to naruszenia ustawy o IPN, która przewiduje zastępstwo dla prezesa wyłącznie w przypadku jego śmierci.
Od lat likwidacji instytutu domaga się Lewica. Kiedyś podobny postulat głosiła Koalicja Obywatelska. Dziś stanowisko KO nie jest jasne. Wiadomo, że największa partia rządząca chce radykalnych zmian w IPN.
Na krótkiej liście Prawo i Sprawiedliwość prawdopodobnie za niewiele ponad miesiąc ogłosi swojego kandydata w wyborach prezydenckich. Partia chce powtórzyć manewr z 11 listopada 2014 r., kiedy prezes PiS wskazał na Andrzeja Dudę, jako tego, który będzie ubiegał się o najwyższy urząd w państwie.
Od miesięcy medialna giełda potencjalnych kandydatów ogranicza się do kilku nazwisk. Są na niej m.in. poseł PiS Zbigniew Bogucki, europoseł tej partii Tobiasz Bocheński, a także były prezydencki minister Marcin Przydacz, który od jesieni ub. r. zasiada w Sejmie.
Od początku mowa też jest o Karolu Nawrockim, który jest prezesem Instytutu Pamięci Narodowej. Nawrocki był o to pytany niedawno w radiu RMF: – Świadomie jestem na liście potencjalnych kandydatów. Funkcja prezesa IPN wymaga spotkań z najważniejszymi politykami różnych środowisk politycznych, więc takie rozmowy się toczą – odpowiedział. I dodał: – To nie jest kwestia mojej ambicji, natomiast jestem gotowy od 20 lat właściwie, aby służyć Polsce. To kwestia odpowiedzialności za Polskę, a nie mojej ambicji czy decyzji, czy chcę kandydować, czy nie. Jestem bardzo szczęśliwy w Instytucie Pamięci Narodowej, bo służę tutaj Polsce – stwierdził.
Nie wiadomo, czy w przypadku startu w wyborach prezydenckich Nawrocki ustąpi z funkcji prezesa. Został wybrany na tę funkcję w 2021 r. na pięcioletnią kadencję, która upływa w 2026 r., a więc dopiero za dwa lata.
Zgodnie z ustawą o Instytucie Pamięci Narodowej, prezes instytutu nie może należeć do partii politycznej, związku zawodowego ani prowadzić działalności publicznej niedającej się pogodzić z godnością jego urzędu. Nawrocki nie należy do PiS. Pozostałe kryteria są żywcem wyjęte z przepisów dotyczących np. sędziów, czy Rzecznika Praw Obywatelskich.
Ostre cięcie
Jest jasne, że udział w kampanii prezydenckiej wiązałby się z wielomiesięczną nieobecnością Nawrockiego jako szefa instytucji. Pytanie, czy — gdyby nie podał się do dymisji — nie stanowiłoby to naruszenia ustawy o IPN, która przewiduje zastępstwo dla prezesa wyłącznie w przypadku jego śmierci.
Wówczas funkcję szefa instytutu pełni jeden z jego zastępców, wskazany przez marszałka Sejmu.
Osobiście kibicuję prezesowi, ale obawiam się, że jego ewentualny start rozpocznie niespokojny okres dla instytutu. Obecna władza właściwie od lat ostrzy sobie zęby na IPN i tylko czeka na taki pretekst – słyszymy od jednego z pracowników tej instytucji. Już teraz widać, że instytut znalazł się na celowniku władz.
W trakcie posiedzenia Rady Ministrów, które odbyło się 28 września, premier Donald Tusk powiedział: — Ludzie często pytają, dlaczego rząd nie proponuje w budżecie mniejszych kwot na IPN czy KRRiT, czy Kancelarii Prezydenta — mówił premier. I dodał: — Akurat te instytucje podlegają decyzjom budżetowym na poziomie parlamentu. Będziemy przekonywać posłanki i posłów, aby cięcia w tych miejscach były pozytywnie odczuwalne przez ofiary powodzi — powiedział.
Według wyliczeń zaprezentowanych przez ministra finansów budżet IPN ma zostać obcięty w przyszłym roku o 55 mln zł. Argumenty rządzącym podsunęła kilka miesięcy temu Najwyższa Izba Kontroli, która negatywnie oceniła wykonanie budżetu instytutu za 2023 r. Według kontrolerów co czwarta złotówka w Instytucie Pamięci Narodowej była wydana niegospodarnie.
Gdyby Karol Nawrocki zrezygnował z funkcji, Sejm musiałby wybrać jego następcę. Potem ten wybór musi zatwierdzić Senat. W obydwu izbach większość ma koalicja.
- Śród państwowców
- Kluczowe jest jednak to, że wyłączne prawo zgłaszania kandydata ma Kolegium IPN. A tam zdecydowaną większość mają ludzie związani z PiS. Wśród nich jest m.in. prawicowy publicysta i pisarz Bronisław Wildstein, znany z zajadłego atakowania Lecha Wałęsy Krzysztof Wyszkowski, czy prof. Mieczysław Ryba z KUL, który za czasów Jacka Kurskiego nie wychodził z TVP.
Przewodniczącym kolegium jest historyk z Torunia prof. Wojciech Polak, który bez pardonu krytykuje w mediach społecznościowych obecny rząd. Apelował też do prezydenta Andrzeja Dudy, by ten nadał skazanym za przekroczenie uprawnień Mariuszowi Kamińskiemu i Maciejowi Wałęsiowi Order Orła Białego – najwyższe polskie odznaczenie państwowe.
Kadencja członków kolegium IPN wynosi siedem lat. Wszyscy obecni członkowie tego ciała zostali powołani niewiele ponad rok temu. Zakończą więc urzędowanie dopiero w 2030 r. Członek kolegium też jest w praktyce nieodwoływalny. Wniosek o jego usunięcie musi przegłosować samo kolegium większością 2/3 głosów. Potem wskazaną osobę musi jeszcze odwołać organ, który do kolegium ją powołał, czyli prezydent, Sejm lub Senat.
Wszystkie te rozważania mogą jednak stracić jakikolwiek sens, jeśli wybory prezydenckie wygra kandydat obecnego obozu władzy. Wtedy nad IPN rzeczywiście mogą zawisnąć czarne chmury.