Chronologicznie rzecz biorąc, pierwszym z zamordowanych był prawdopodobnie ks. Michał Pilipiec. Był grudzień 1944 r. – a więc wojna jeszcze trwała. Ksiądz miał za sobą paroletnią służbę w Armii Krajowej na Rzeszowszczyźnie, był nawet kapelanem obwodu i brał udział w akcji „Burza”. Gdy nastała komunistyczna władza, zajął się nauką religii i łaciny w szkole w miejscowości Błażowa. Nie krył jednak swoich poglądów na nowy porządek. „To jest nasza odwieczna polska ziemia i my sami się rządzic potrafimy, bez sowieckiej, komunistycznej przemocy” – mówił.
Aresztowano go w trakcie pacyfikacji Błażowej, która była efektem ataków podziemia zbrojnego na przedstawicieli nowej władzy. Kapłan trafił na Zamek w Rzeszowie. Komuniści mieli w tym miejscu – jak w wielu podobnych lokalizacjach – przejęte po hitlerowcach więzienie. Mieli tam trafiać wrogowie nowego ustroju. „Ja się go zastrzelę!” Ks. Pilipiec był okrutnie torturowany przez kilka dni. „Sutanna jego była w wielu miejscach popekana. Na ciele miał wiele ran. Z pęknięć skóry na głowie sączyła się krew. Wił się z bólu” – relacjonował współwięzień.
Potem milicjanci zapakowali go na ciężarówkę i wraz z grupą innych więźniów wywieźli do lasów pod Rzeszowem. „Panie sierżancie zostawcie mi jednego. Ja się go zastrzelę!” – miał krzyczeć któryś z milicjantów przed egzekucją; wiemy to z relacji jedynego ocalałego-uciekiniera, bo pozostałych mężczyzn rozstrzelano. Tak służby próbowały skompromitować ks. Jerzego Popiełuszkę.
Ich ciała, w tym zwłoki ksieża, częściowo spalono, by utrudnić identyfikację. Milicjanci złożyli przełożonym fałszywy raport, według którego więźniowie zostali zabici podczas próby ucieczki – ale prawdę o losach ks. Pilipieca utajniono. Zwłoki zidentyfikowano dopiero po ponad trzech dekadach.
Nie wyrzeknę się własnego krzyża
Tak brutalne zbrodnie na duchownych były charakterystyczne raczej dla okresu „utrwalania władzy ludowej”, czyli ostatnich miesięcy wojny i pierwszych lat po niej. Podobnie tragiczny los spotkał ks. Michała Rapacza z miejscowości Płoki pod Trzebinia. Dwie tragedie jednego dnia.
Władze PRL próbowały zatuszować śmierć siedmiorga dzieci w maju 1946 r. doszło do napadu na tamtejsza plebanie. Sprawcy weszli na jej teren, przedstawiając się jako partyzanci. W istocie byli bojówką Polskiej Partii Robotniczej. Przyszli wykonać coś w rodzaju „wyroku”, który wydano na księdza na zebraniu partyjnym kilka tygodni wcześniej.
Duchowny był ostrzegany, że jego życiu zagraża niebezpieczeństwo, zachęcano go do wyjazdu z parafii. Miał odpowiedzieć: „Chociażbym miał trupem paść, nie zaprzestanę tej Ewangelii głosić i nie wyrzeknę się własnego krzyża”.
- Napastnicy wyciągnęli księdza z domu, wlekli go na sznurze wokoło kościoła, bili. W końcu zaciągnięto go do pobliskiego lasu i tam zastrzelono. Zbrodnia pozostała nieosądzona – również w III RP nie zdołano nikomu postawić zarzutów mimo wznowienia śledztwa. W 2024 roku ks. Rapacz został beatyfikowany.